Oceniony
jest stary szablon ze względu na to, że autorka zmieniła go bez mojej zgody.
Hańba ci, Shauu_! :c
*
Blog: lustro-zludzen.blogspot.com
Autorka: Shauu_
Autorka: Shauu_
Lustro
złudzeń – sam adres
działa niesamowicie na moją wyobraźnię, zwiastuje coś niezwykłego i
niecodziennego. Kiedy głębiej zastanawiam się nad jego treścią, czuję, że w
całości palce będzie maczać magia – bo jak lustro może łudzić, skoro z natury
jest stworzone do odzwierciedlania rzeczywistości. Może to przypadkowy zabieg,
ale nawet jeśli tak, masz u mnie pełne zadowolenie z adresu, który mówi
czytelnikowi cokolwiek o charakterze opowiadania, ale jednocześnie nie jest
banalny.
Kiedy otwieram bloga, witają mnie
nietypowe, chłodne kolory: szarość i róż. Prezentują się ciekawie, kojarzą z
czymś szlachetnym, magicznym. Może panuje tu lekki smutek, ale dzięki
delikatności różu kolorystyka nabiera delikatnego wyrazu. Postaci w nagłówku
potwierdzają moje podejrzenia: zamek, smok, runy, elfy, tajemnicze dziewczęta –
czuję się jak w domu, stojąc u wrót opowiadania fantasy.
Spoglądając na belkę, widzę cytat – ku
mojej uciesze! – Leonarda da Vinci. Mimo to nie za bardzo wiem, jak ów fragment
o nicości tyczy się opowiadania, bo trudno, by był myślą przewodnią. Aczkolwiek
brzmi niecodziennie, intrygująco, daje do myślenia i jest nieco tajemniczy, a i
przez wzgląd na autora jestem w stanie całym sercem go pokochać. Nie wszystko
musi być oczywiste i poukładane, a cytat to przecież ledwie mały procent całego
wizerunku bloga.
Skoro już jesteśmy przy porządku, to ten
na twoim blogu jest niczego sobie. Mamy czytelne, ułożone menu, do którego
miałabym tylko jedną uwagę – zmieniłabym kolor czcionki na ciemniejszy, bo
ledwo go widać, a font na taki, jaki jest w pozostałych ramkach, by już nie
robić zamieszania. Treść podstron mnie całkowicie zadowala, szczególnie zaś do
gustu przypada mi „Lustro Złudzeń”, które we wspaniały sposób wprowadza moje
domysły w życie, a mnie samą w świat twojego opowiadania. Dalej nie wiem, o co
chodzi, ale sposób, w jaki opisujesz egzystencjalne rozterki na temat lustra, niemalże mnie zauroczył. Jedno, co
moim zdaniem powinnaś zmienić, to wielkie litery po dwukropkach w faktach na
samej górze. Fantastyka i lustro napisałabym z małej. Opis O Autorce to po prostu kwintesencja
Shauu_, i choć szału nie ma (bo brak mi chomiczych stópek niezmiernie!), dużo
mi do szczęścia nie brakuje. Może odrobiny finezji.
Spoglądając w Figury grające, nie do końca wiem, czego mogę się spodziewać, choć
obstawiam – i celnie trafiam – opisy bohaterów. Jednak nie wiem do końca, po co
ona jest, bo wiek i całą resztę wywnioskować można z opowiadania. A jeśli
skreślenie bohatera ma oznaczać, że ów zginął, błagam, nie rób tego. Ktoś może
wejść w podstronę zaraz po trafieniu na bloga (bo jej tytuł zachęca i
intryguje) i zastać nieprzyjemne, konkretne spoilery, którym mówię stanowcze NIE. Pędząc dalej – kontynenty są porządnie i rzeczowo zrobione, podoba mi się
to, choć brakuje mi urozmaicenia. Może jakiś obrazek, mapka, ilustracja? Lubisz
rysować, tyle wiem, więc spróbuj, bo teraz to kojarzy mi się z nieszczęsną
książką do geografii, której z własnej woli raczej bym nie otworzyła. A dalej
mamy już tylko standardowe, grzecznie posegregowane linki oraz SPAMownik, więc
tutaj wiele do gadania nie mam.
Przechodzę więc, swoim zwyczajem, do
ulubionej części oceny – zabieram się za czytanie rozdziałów. Jestem mile
zachęcona oprawą bloga, więc mam nadzieję, że dalsza część mnie nie zawiedzie.
Swoją drogą, jeśli jesteśmy już przy graficznych ustawieniach bloga – widzę, że
w nowych rozdziałach tekst jest wyjustowany, w prologu zaś tego mi mocno
brakuje.
Prolog, czyli wstępniak wprowadzający nas w
świat bohaterów. Twój czyni to dość gwałtownie, jest swoistym rozdziałem
pierwszym, choć dzieje się w znacznym oddaleniu od właściwych odcinków. Opisy,
choć ambitne i, zdawałoby się, dopracowane, wymagają jeszcze lekkiego
dopieszczenia. Zdania są obrazowe i długie, ale samo to nie wystarcza –
momentami gubisz się w nich odrobinę, a pewne słowa nie pasują do reszty.
Przeszkadza również zła odmiana słów, która zdarza się sporadycznie, ale mimo
to zaburza nieco całokształt. Mówiłaś, bym nie wypisywała ci błędów, więc podam
tylko przykład, wyrwany z któregoś z początkowych akapitów:
(...)
Fakt , faktem tamtejsi alchemicy, wiedźmy leśne i druidzi potrafili tworzyć
eliksiry, herbaty, emulsje, balsamy i kremy śmiertelne i trujące, lecz i
ratujące nie czasem życie. Być
może jestem przewrażliwiona, ale to zdanie nie brzmi perfekcyjnie. Pobijając
już dziwny przecinek na początku oraz nadmiar łącznika „i”, co oznacza „nie
czasem”? Osobiście (daję to jedynie jako przykład, nie nakaz, w jaki sposób
masz to zdanie zmienić – opowiadanie jest twoje i ja narzucać ci nic nie
zamierzam) spróbowałabym czegoś takiego:
Fakt
faktem, tamtejsi alchemicy, wiedźmy leśne czy druidzi, potrafili tworzyć
eliksiry, herbaty, emulsje, balsamy oraz kremy – zarówno te śmiertelnie
niebezpieczne i trujące, jak i takie, które czasem mogły uratować życie.
Jeśli chodzi o treść, nie styl – który,
jak już wspomniałam, jest dobry, ale wymaga dopracowania – to jestem nią
usatysfakcjonowana. Umieściłaś w prologu dużo informacji, ale raczej nie
przesadziłaś, bo bez problemu zdołałam wszystko pojąć i zrozumieć. Postaci już
tutaj zdają być się barwne, nie oszczędziłaś żadnemu opisów, co chwali się
niezmiernie. Mamy młodych giermków, dorosłych rycerzy, nawet elfa, a do tego
jasno nakreślony cel. Do dalszego czytania zachęca mnie szczególnie ostatnie
zdanie, które brzmi na swój sposób magicznie i tajemniczo, podsyca ciekawość.
Rozdział
I wita mnie wspaniałym
opisem snu wypełnionego smokami, któremu nie mam zupełnie nic do zarzucenia.
Dobrze wyszło ci przeniknięcie ze świata koszmarów prosto do pokoju Aatosa, jak
się okazuje – młodego królewicza. Drobne zastrzeżenie, natury czysto językowej,
mam do zdania, w którym opisujesz guwernantkę.
(Dalia) Miała na sobie zwykłą, prostą i ciemnobrązową suknie z wełny,
sięgającą do łydek. Była czysta i wyglądała na nową.
Przy okazji zwrócę uwagę na brak ogonka w
słowie „suknię”, ale o to miało chodzić. Przyuważ, że w poprzednim zdaniu
podmiotem była owa guwernantka, a w następnym już jest nią sukienka, co zaburza
całokształt. Gdybyś napisała „Miała na sobie zwykłą, prostą i ciemnobrązową
suknię z wełny, która była czysta i wyglądała na nową”, wszystko byłoby w
porządku, tutaj zdania straciły logiczną ciągłość.
Zastanawia mnie, jaki związek z prologiem
będą mieć następne wydarzenia, bo kolejnym, co mam okazję obserwować, są
przygotowania do ślubu. Barwne opisy, dużo imion i postaci, ale niebiosom
dziękuję, że poświęcasz chwilę na opisanie ich, a nie pędzisz dalej, po podaniu
danych osobowych, koloru oczu i włosów. Jeśli jesteśmy już przy wątku Ceacilii,
wspomnę króciutko o zdaniu, które już kiedyś spędziło mi sen z powiek.
Miejsce
dla orkiestry, żonglerów, magików, bardów i minstreli było spore. Prawie, że na
początku, tuż przed rodziną królewską i takie, aby każdy gość mógł w spokoju
oglądać występy i zabawy przygotowane przez gospodarzy.
Pokazywałam ci je, ale ty nie widzisz w
nim nic zdrożnego, mnie zaś dalej męczy. Próbuję dociec, co konkretnie jest z
nim nie tak i przychodzi mi do głowy tylko jedno: źle brzmi stylistycznie. Może
gramatycznie jest tu wszystko poprawne (może warto by z mojej strony pójść na
szybki kurs języka polskiego i zadziwić nauczycielkę), ale nie brzmi to dobrze.
Miejsce
dla orkiestry, żonglerów, magików, bardów i minstreli było spore. Znajdowało
się z samego przodu, niemal tuż przed rodziną królewską, ale w odpowiedniej
odległości od widzów, dzięki czemu każdy gość mógł w spokoju oglądać występy i
zabawy przygotowane przez gospodarzy.
Jest dłuższe, ale pełniejsze, bez
niedopowiedzeń; to jest właśnie twój błąd, czasem wplatasz do opowiadania
słowa, zwroty i skróty myślowe, które zdają się być zupełnie nie na miejscu.
Usunięcia „cholernie” w prologu odmówiłaś, a ja to rozumiem, bo każdy autor ma
swój własny, specyficzny styl. Ale istnieje pewna etyka słowa i zasady
wypowiadania się, której każdy z nas powinien przestrzegać zarówno w życiu
codziennym, jak i na łamach książek.
Postać Vilhy zupełnie mnie nie
przekonuje, ale o tym rozpiszę się później. Mimo moich zastrzeżeń co do jej
oklepanego, szablonowego charakteru, trudno jej nie lubić, a sceny z jej
udziałem należą zdecydowanie do najciekawszych. Po pierwszym rozdziale jestem
nastrojona pozytywnie, ale jeszcze nie wciągnięta; czekam na to, co znajdę
dalej.
Rozdział
II zaczęłam, jak to ja,
od zerknięcia na odautorski dopisek i, niezwykła sprawa, czekała mnie tam miła
niespodzianka. Dawno temu nie doszłam do tego momentu, bo urwałam w połowie
rozdziału, brutalnie porzucając Lustro Złudzeń. Teraz mam zamiar to zmienić i,
jakże wspaniałomyślnie!, dopomóc ci w sprawieniu, by nikt nie mógł się oderwać
od opowieści od pierwszych słów.
Zaczarowane sklepienie przywodzi mi od
razu na myśl Wielką Salę w Hogwarcie, ale czy musi być ono zarezerwowane dla
pani Rowling? Niekoniecznie, bo twoje przedstawia się olśniewająco i pobudza
moją wyobraźnię, choć i tutaj wkradł się niewielki błąd. Pomyliłaś bowiem
odmianę słów i choć nie jest to nic strasznego, po raz kolejny ten mały, uparty
błąd przeszkadza mi w czytaniu. Pełnym
błądzącymi chmurami, delikatnymi i zwiewnymi jak letni wiatr – bładzących chmur i tak dalej.
Kimkolwiek będzie Tamir w tej historii,
udało mu się zyskać moją sympatię od pierwszych słów. Młody czarodziej
zajmujący się upartą księżniczką? Czyż może być coś wspanialszego?
Opis sali, w której odbywał się ślub,
wyszedł ci nad wyraz dobrze. Mimo to radziłabym ci przeczytać go przy
poprawianiu jeszcze raz, a nuż zwrócisz uwagę na coś, co wcześniej ci umknęło.
Z opisami postaci jest nieco gorzej, bo masz dziwny zwyczaj odwracania szyku
zdania i zamieniania miejsc przymiotników czy rzeczowników, co teoretycznie
powinno nadawać tekstowi jakiejś oryginalności, ale tylko utrudnia czytanie i
brzmi tak, jakbyś nie potrafiła pisać poprawnie. A potrafisz – co udowodniłaś
nieco wyżej. Przy opisie Amarylis nieco rozbawiło mnie ostatnie zdanie o
oczach: (...) Niebieskie i śliczne. Jak
ona cała. Brzmi to tak, jakby Amarylis była nie tylko śliczna, ale i niebieska. Warto to zdanie
jakoś przebudować.
Kolejnym elementem, który nie podoba mi
się ze strony stylistycznej, jest ten fragment:
„Była
młoda, gdzieś w wieku Amarylis, ale w żaden sposób nie przypominała jego
siostry. Całkiem przeciętna o brązowych oczach i włosach. Jedyne co mogło ją
wyróżniać był jej uśmiech.”
Po pierwsze – piszesz jego siostry a dużo wyżej wymieniłaś
imię Aatosa, teraz nijak to tu nie pasuje. W drugim zdaniu brak mi orzeczenia,
a trzecie jest właściwie niepotrzebnie wyodrębnione, łącznik nadałby płynności,
chyba żeby zdanie przedłużyć. Oprócz tego brakuje mi przecinków, więc po raz
kolejny zaproponuję drobne zmiany:
„Była
młoda, gdzieś w wieku Amarylis, ale w żaden sposób nie przypominała (uroczej)
siostry Aatosa. Zdawała się całkiem przeciętną dziewczyną, o brązowych oczach i
włosach w tym samym kolorze. Jedynym, co mogło ją wyróżniać, był uśmiech.”
Opis Vihageara był, o dziwo, dużo lepszy,
więc po raz kolejny zadziwia mnie nierówność, z jaką piszesz. Raz jest
nieziemsko, innym razem zastanawiam się, czy to naprawdę wyszło spod twojego
pióra. Drobna sugestia: piszesz (...) Stanęli obydwoje na samym środeczku. Ów „środeczek” brzmi bardzo po twojemu,
Shauu_, ale burzy mi nieco klimat, jaki chwilę wcześniej wprowadziłaś. Za to
pochwalić cię mogę za elementy pieśni i tradycji, jakie wprowadzasz: nadaje to
niepowtarzalności temu, co piszesz, buduje świat nadzwyczaj realistyczny i
niemalże namacalny.
A potem już się tylko rozpływałam. Opis
dań sprawił, że zrobiłam się głodna, właściwie wszystko, co pisałaś z
perspektywy Symona podobało mi się najbardziej z całego rozdziału. Może nieco
niepotrzebnie dwa razy powtórzyłaś imiona i nazwiska tańczących osobistości (i
tak ich nie zapamiętałam), ale wynagrodziłaś mi to końcówką. Która sprawiła, że
z radością czytam dalej!
Rozdział
III
Czwarty
raz był najprzyjemniejszy, jak stwierdziła z rozkoszą, gdy z niej wyszedł.
Powtarzała to jednak od drugiego stosunku tej nocy.
Co. Co? CO?
Shauu_, przyznam ci szczerze, że ostatni
raz z tak „niezwykłym” opisem scen łóżkowych spotkałam się ostatnio przy
czytaniu analizy fanfiction Tokio Hotel. Po kim jak po kim, ale po tobie
spodziewałam się więcej finezji – nie wymagam nie wiadomo jakich opisów, ale
choćby te dwa zdania można było ubrać w ładniejsze słowa, które pasowałyby do
przeżyć królowej Ceacilii.
Kiedy już to przebolałam, zaskoczyłaś
mnie tekstem z księgi, który został napisany naprawdę fantazyjnie, choć nie
pojęłam, co tak zaskoczyło Ceacilię – ale to był, jak sądzę, element celowy. W
chwilii, gdy wparowuje do komnaty Tamira, znów mam wielką ochotę przekręcić cię
przez maszynkę do mięsa (pozdrawiam z tego miejsca moją babcię, jej maszynkę
oraz powiedzenia!), żebyś się wzięła za siebie.
Pierwszy raz mam okazję zobaczyć dialogi
w pełnej okazałości i zdumiewa mnie to, że po żadnej wypowiedzi nie ma
komentarza do niej. Pojawia się dopiero pod sam koniec, i to tak skromnie, że
zastanawiam się, czy to zamierzone? Czy tak chciałaś podkreślić tempo wydarzeń?
I dlaczego Caecillia nadużywa ochów, echów oraz achów? Radzę przebudować nieco
tę rozmowę.
Pochwalić cię mogę za fragmenty takie jak
ten: (...) Machnął
niedbale dłonią i wyczarował tacę owocowych i czekoladowo-miętowych ciasteczek.
Pachniały intensywnie i były ciepłe w dotyku. Chociaż powtarza się i,
podoba mi się namacalność tych smakołyków, to, że pobudziłaś wszystkie moje
zmysły. Poczułam ich smak, zapach, wiedziałam, że po dotknięciu byłyby jeszcze
gorące. Oby wraz z rozwojem opowiadania było coraz więcej tego typu miejsc!
Końcówka mówi mi, że Vihaegar odegra
jeszcze znaczną rolę w opowiadaniu... czyżby jako ów smok?
Rozdział
IV był pierwszym, przez
który przebrnęłam bez szwanku. Najmniej podobała mi się scena z Amarylis
(której charakterek jest dla mnie nieodgadniony – wszędzie piszesz, że jest
miła i słodka, a gdy się odzywa, jest w stosunku do Tamira dość nieuprzejma),
choć wreszcie zaczęłaś szerzej opisywać emocje bohaterów. Intryguje mnie teraz,
czego naprawdę chce cesarz i o co chodzi z tą całą zamkową intrygą, dlaczego
bliźniaki nie mogą ze sobą rozmawiać, odebrano im konie i całe rodzeństwo
otrzymało swoją straż?
Lekkim błędem było to, że wprowadziłaś
tutaj ponownie bohaterów z prologu. Nie przypominałaś o nich (za wyjątkiem
Symona, który zapadł mi w pamięć) w poprzednich rozdziałach, dlatego jedynie
kojarzyłam ich imiona, ale nie potrafiłam sobie dobrze przypomnieć, jaką rolę
odegrali. Spróbuj dodać coś wcześniej, jakąkolwiek wzmiankę o Jerze i Ealennie
lub opisz ich lepiej w tym rozdziale.
Podobała mi się scena w kuchni, i choć i
tak nieco pogubiłam się w tamtejszych bohaterach, nie poskąpiłaś mi ich –
mniejszych czy większych – opisów. Również zakończenie było intrygujące,
wreszcie sprawiło, że miałam ochotę czytać dalej. Smoki? Połączone sny
rodzeństwa? Nareszcie coś zaczyna się wyjaśniać, ciekawi mnie bardziej niż
przeciętnie! I mała Vilka sprawiła, że
ją polubiłam, brakowało mi tego rozwydrzonego dzieciaka w poprzednim rozdziale.
A Aatos to klasa sama w sobie, jedynie dalej intryguje mnie Vihaegar, który nic
nie mówi, uprzejmie się uśmiecha i posiada swoją dziwną małżonkę.
Ach, mała uwaga – kiedy odmieniasz
„Vilha”, prawidłowa forma w w dopełniaczu (kogo? czego?) to „Vilhy”, nie
„Vilhi”.
Rozdział
V
Tutaj będzie krótko, bo podczas czytania
nawet nie zorientowałam się, kiedy nadszedł koniec i nie notowałam w trakcie
czytania. Mea culpa!, ale to chyba o
czymś świadczy.
Symon
nie mówił nic, chociaż chciał powiedzieć wiele. Nie wiem czemu akurat to zdanie ujęło
mnie za serce i sprawiło, że sympatia do cesarskiego gwardzisty wzrosła, choć
mocno zaniepokoiło mnie jego oddanie cesarzowi, którego postać emanuje
niezwykle negatywną aurą. Czyżbym wreszcie poznała głównego antagonistę?
Sceny ze strony Vilhy i Vihaegara były tajemnicze,
naprawdę dobre. Co prawda przydałoby się odrobinę więcej opisów, dla
urozmaicenia ich dialogów, ale i tak fragment przypadł mi do gustu. Czasami
nasza mała wojowniczka ma dziwny, zbyt poważny jak na dziecko język, którego
zabarwienie nijak mi do niej nie pasuje – mogłabyś spróbować odrobinę to
przerobić, chyba że Vilha z zasady miała być dziewczęciem nazbyt poważnie się
wysławiającym z racji swojego pochodzenia? Drobna uwaga do końcówki ich wątki:
- Potem nic już nie będzie takie same. – takie samo. Mamy zaimek w rodzaju nijakim, więc końcówka musi być o.
Amarylis jest dla mnie dość niemrawa,
brak mi u niej charakteru, jaki posiada reszta jej rodzeństwa. Vilha jest,
kolokwialnie mówiąc, wyszczekana; Aatos ma wiele wspólnego z bliźniaczką, ale
zdaje się być bardziej stabilny emocjonalnie; Vihaegar to nadzwyczajna postać,
tajemnicza i niecodzienna, która musi pojawić się w każdym opowiadaniu fantasy.
A Amarylis? Uwielbiana przez wszystkich, raz cichutka i strachliwa, innym razem
(jak już wspominałam wyżej) potrafiąca się upomnieć o swoje. I teraz nie
potrafiłam do końca określić jej charakteru, ale chyba determinację ma we krwi,
bo w końcu zgodziła się przyjąć pomoc Symona. Cóż, tam był elf. Też bym poszła
za elfem.
Rozdział
VI
(...)
i pracowniami o szpiczastych daszkach i dachach. – Jeśli chcesz podkreślić różnorodność w
rozmiarach pracowni, lepiej dodaj tu więcej epitetów, bo ten opis nie powala na
kolana, a przed moimi oczami aktualnie plasuje się dziwaczna konstrukcja daszku
na dachu, co chyba nie jest specjalnie oczekiwanym efektem.
Nie pasuje mi początkowy dysonans w
słowach, jakimi określasz mieszkańców. Najpierw mówisz o nich jako o
sympatycznych opijusach, potem przechodzisz nagle na pysznych złośników – zbyt
nagły przeskok, coś tu nie gra. Poza tym mówisz o rzezi mającej miejsce „trzy
tygodnie” – czyżbyś zgubiła „temu”?
Och, magio plotki, stworzyłaś widzę
karzełkowate dzieci króla Vincentusa i uprowadzoną przez cesarza Amarylis! I
teraz biedny czytelnik patrzy i myśli, co z tego prawdą? Kto naprawdę umarł,
kto nie? Shauu_, doprawdy, nie spodziewałam się po tobie tak okrutnego
zagrania. Ale doskonałego z punktu widzenia fabuły, więc należy ci się za to
solidna pochwała.
Wprowadzasz nową bohaterkę? Nie jestem
pewna, czy to odpowiednie posunięcie, ale dam jej szansę. Szczególnie, że ma
imię jakże tajemniczego miasta, w którym była świątynia Melitele. Przypadek czy
celowy zabieg?
Były
brzydkie, wyblakłe, a patrzenie na nie powodowały zawroty głowy – powodowało, znowu niemalże to samo co w poprzednim rozdziale.
Nie
dzieliła jej z mężem, wcześniej wyrażając sprzeciw, by jej córka dostała własną
izbę, niedaleko ich –
Znowu coś jest nie tak z tym zdaniem, brak logicznej ciągłości. To, że Ella nie
dzieli komnaty z mężem, zdaje się nie mieć najmniejszego związku z jej córką,
więc radziłabym odpowiednio to przebudować.
Sceny u Tywisa były wspaniałe. Naprawdę,
nie mam im nic do zarzucenia – podobały mi się na całej linii, a Vihaegar...
ech, Vihaegar. Udowodniłaś mi tutaj swój kunszt, opisałaś wszystko w taki
sposób, że aż mnie serce ścisnęło ze wzruszenia. Nil, biedna, cicha Nil, do
której do tej pory nie zdążyłam nawet zapałać sympatią, wreszcie zrobiła coś
dobrego. I podobało mi się to, o tak!
Końcówka mi odrobinę kuleje, to znaczy
samo zakończenie sceny z punktu widzenia Amarylis i spółki. Chyba za bardzo je
skróciłaś, dodałabym parę klimatycznych zdań, pomyśl nad tym.
W tym rozdziale pochwalić cię mogę za
bardzo dobre rozplanowanie akcji – trzymałaś w niepewności odpowiedni czas, ani
za długo, ani za krótko, wyjaśniłaś tyle, by nie mieć dość wyczekiwania, i
jednocześnie tyle, by chcieć czytać dalej.
Rozdział
VII rozpoczynam z jak
najlepszymi rokowaniami, jednak od początku coś mi nie gra.
Nie rozumiem zupełnie w tym rozdziale
przejść pomiędzy przeszłością i teraźniejszością, snem a jawą. Jest to tak
chaotyczne i pomieszane, że z trudem wyobrażam sobie poszczególne sytuacje –
rozumiem, że Vilha jest dziewczęciem zagubionym i zmęczonym jak siedem
nieszczęść, ale możesz przekazać to czytelnikowi w inny sposób. Teraz to całe
zamotanie odbiera mi przyjemność z czytania, nie potrafię skupić się na tym
odpowiednio, by cieszyć się dobrymi opisami wydarzeń i emocji. Spróbuj
oddzielić to chociaż kursywą czy gwiazdkami pomiędzy akapitami, bo teraz
naprawdę nie podoba mi się ta forma. Oprócz tego czasami nie pasuje mi
zdrobniałość wyrazów, jaką stosujesz. Mówisz o słoneczku, dla przykładu, a nie
pasuje to zupełnie do kompozycji, jaką tworzysz. Rozumiem, że to Vilha jest
tutaj uczestniczką wydarzeń, ale to nie jej myśli – to twoje słowa, którymi jej
czyny opisujesz.
Pierwsze
co potem zrobiła było podbiegnięcie do Aatosa i złapanie go mocno za rękę. – Pierwszym, co potem zrobiła, było
podbiegnięcie do Aatosa i złapanie go mocno za rękę. Nie co było, tylko czym było
to, co zrobiła.
Gdybym powiedziała, że końcówka powaliła
mnie na kolana, mogłoby to być lekką przesadą, ale naprawdę mi się podobała i
było tu wszystko, czego wymagam od opisu akcji. I emocje bohaterów, i
odpowiednie tempo, jednym słowem – robisz ogromne postępy.
Pomijając ten misz-masz w rozdziale, jest
dużo, dużo lepiej i ciekawiej. Akcja się klaruje, bohaterowie nabierają wyrazu.
W tym rozdziale szczególnie dużą sympatię zyskał u mnie Aatos, którego nie
podejrzewałam o taką odwagę. Roztrzepane myśli Vilhy też były niczego sobie,
ale ta dziewczynka chyba nigdy mnie do siebie w stu procentach nie przekona.
(A budyń to koniecznie czekoladowy,
podeślij pocztą, dziecię drogie!)
Rozdział
VIII wita mnie sylwetką
Tamira, czarodzieja, którego z niewiadomych przyczyn polubiłam od pierwszego
momentu. Nieszczęśnik zszedł na złą drogę opijustwa, wobec czego czeka nas
kolejna solidna dawka retrospekcji połączonych ze smutnymi przemyśleniami. Póki
co – podoba mi się to, ale jeszcze jeden taki rozdział i nie wytrzymam.
Zacznę może od błędów czysto fabularnych
czy też związanych z twoim stylem, bo niespodziewanie się tu ich naroiło.
Deszcz
wciąż padał, a więc widząc przestraszone miny mieszkańców, uśmiechał się tylko. – Deszcz się nam uśmiechał czy Tamir? Bo
podmiotem jest tu ów deszcz, a chyba miał być czarodziej.
Tamir
nie wiedział co robić, zdając sobie sprawę z tego, że iluzja nie zda się na
wiele. Ale spróbował i wyczarował tyle niebiesko-czarnych żołnierzy, na ile
pozwalała mu to jego moc, a było ich mnóstwo. Tamir sam się zdziwił skąd miał
tyle siły, ale w końcu był prawie mistrzem iluzji. I na przeciwników ruszyło
ponad dobre tysiąc mężczyzn, którzy w bojowym okrzyku zagłuszali szczęk mieczy –
Shauu_, najmilsza, cóż to jest. Czytam te zdania i zastanawiam się, jak późno
było, gdy je kleciłaś, bo to nijak pasuje do twojego stylu. Odnoszę
zadziwiające wrażenie, jakby napisał to ktoś dużo młodszy od ciebie – gdzie tu
polot, gdzie gramatyka, gdzie spójność? Dobry
tysiąc mężczyzn, przecież to rodzaj męski.
Nie
znał go, choć Tamir mógłby przysiąść, że gdyby się uśmiechnął to wiedziałby kim
jest –
odwróciłabym miejsce podmiotu, dając „Tamir” na początek.
Przypominał
mu strony jego dziadka, który sam nazywał się
Merczyński, a który później poślubił figeryjkę i szlachetne nazwisko przepadło. – Obowiązują u ciebie inne zasady
przekazywania nazwisk podczas zawierania małżeństwa? U nas jest przecież tak,
że to nazwisko męża jest zachowywane, nie żony.
Przechodząc do treści: od połowy (mniej
więcej odkąd pojawił się Rhyn) zaczęło być dobrze, wcześniej co i rusz coś mi
zgrzytało, może wyłączając początek w karczmie. Jakoś nie chce mi się wierzyć,
że nasz mały Aatos umarł, a Vilha przecież czołga się gdzieś po lasach, smoczątka
z pewnością żyją, a na pal nabili podpuchy, o. Ja tak myślę.
Rhyn to postać ciekawa, całkiem
sympatyczna, wybuchowa, ale od pierwszego momentu widać, że jednocześnie
inteligentna. Podoba mi się między innymi dlatego, że jest szpiegiem, ale to
tylko taki drobny szczególik i jedna z moich dziwnych cech. Mam nadzieję, że
jeszcze się pojawi, i to nie raz, bo w duecie z Tamirem tworzą postaci, które
mają szansę stać się moimi ulubionymi.
Ciekawa jestem, jak naprawdę działają te
amulety Tamira? Nie do końca pojmuję, co mają symbolizować: magię, zdrowie,
przyjaciół? I dlaczego te rzemyczki odpadają? Moja dedukcja coś tam wymyśliła,
ale nie tworzy to szczególnie sensownego ciągu.
Rozdział
IX i ostatni, który zapewne zaważy na ocenie.
Zaznaczyć już teraz mogę, że ów początkowy Monolog
Boga jest naprawdę świetną rzeczą, wybitnie napisaną i znacznie
polepszającą moje spojrzenie na bloga. Podobają mi się wszystkie wstawki
książkowe twojego autorstwa – wychodzą ci naprawdę, naprawdę wyśmienicie.
(...)
gdzie miłość rodzi nienawidzi, a nienawiść potrafi kochać. – rodzi
nienawiść lub nienawidzi, bo nie
wiem do końca, jaki sens powinno mieć w twoim mniemaniu to zdanie.
(...)
a przez to powstał Wojna i Pokój
– powstali, bo to bracia, tak? Mamy podmiot
szeregowy.
Barwna kompania, która przygarnęła Aatosa
(WIEDZIAŁAM, że smoczątko nie umarło, wiedziałam!), pomimo pierwszego
skojarzenia z wiedźminowymi Szczurami, chyba zdobyła moje serce, Słodka nieco
upierdliwa (ale chyba taka musi być), Irys póki co bezpłciowa, ale za to dwaj
panowie – cud, miód i tak dalej. Ardeo i Rhedar to dwóch paniczów, którzy zyskali
moją największą sympatię, choć pozostali niewątpliwie wprowadzają urozmaicenie
do opowiadania.
Masakryczne (z punktu widzenia... moich
nerwów...) zakończenie udowodniło mi, że medycyna nie jest mi pisana. Mimo
całej swojej makabryczności przypadło mi do gustu ze względu na warsztat, jakim
tu się pochwaliłaś. Umiesz tworzyć
opisy, więc rób je jak najlepiej. Jak nie masz ochoty – nie pisz!, bo potem
wychodzą różne dziwne bazgroły, które nijak oddają twój talent.
I teraz pozostaje pytanie – co, kto, jak
i dlaczego zaatakował znowu to biedne Amourblanc. Czy przypadkiem nie tam
właśnie zmierzała Amarylis...?
Podsumowując! Twój styl znacząco się
poprawił, nabrał swoistej płynności i sprawił, że – o ile, szczerze
powiedziawszy, do pierwszych rozdziałów odrobinę się zmuszałam – ostatnie
czytałam z zapartym tchem. Pióro masz lekkie, wymagające jeszcze doszlifowania,
ale z pewnością posiadające duży potencjał. Opisy tworzysz barwne i plastyczne
(nie zapomnę tych czekoladowo-mietowych ciasteczek Tamira!), postaci również.
Są zróżnicowane, jedne przypadają mi do gustu bardziej, inne mniej, ale cóż by
to musieli być za bohaterowie, by każdy jeden należał do moich ulubieńców. Nie
będę ich opisywać z osobna, warto chyba wspomnieć, że nie zapomniałaś starannie
opisać tak drugo-, jak i pierwszoplanowych, co niezmiernie przypadło mi do
gustu. Zdarzał się ich nadmiar, jak podczas wesela, gdy nie mogłam ich do końca
ogarnąć, ale zazwyczaj ich przestawianie wychodziło ci dobrze. Nie zapomnij
teraz skupić swojej uwagi na Grupce Przetrzymywania Aatosa, by nie pozostali
oni bohaterami ledwo tkniętymi, gdy mają ogromne możliwości zostania
niezwykłymi kompanami młodocianego księcia! Czasem widać inspiracje (mniej lub
bardziej celowe) innymi dziełami fantasy, ale to zrozumiałe i normalne, sama
borykam się nieraz z tym, że ktoś zarzuca mi wzorowanie się na innych.
Myślę, że to wszystko, co chciałam
powiedzieć. Życzę ci dużo weny, pomysłów i cierpliwości do opisów, naturalności
dialogów i wyczucia. A na dzień
dzisiejszy mój werdykt to:
bardzo
dobry z minusem, co
chyba adekwatnie oddaje to, co nam zaprezentowałaś. Zastanawiałam się przez
chwilę nad czwórką plus (z racji nierówności w pierwszych, pięciu bodajże,
rozdziałach), ale po przypomnieniu sobie wszystkiego, co było dalej,
stwierdziłam, że tak będzie najlepiej.
Pracuj dalej, a kiedyś minus zamieni się
na plus, a potem piąteczka ewoluuje w coś lepszego :)
*
Wreeeeszcie to zrobiłam! Mój egzamin mnie
zmotywował chyba, bo prawdopodobnie poszedł lepiej, niż myślałam, przynajmniej
część humanistyczna. Shauu_, wybacz, że musiałaś tyle czekać, ale mam nadzieję,
że było warto? :3
"przekręcić cię przez maszynkę do mięsa" kocham <3
OdpowiedzUsuńpodobno nie oceniacie blogów po znajomości? administratorka znowu nagina pod siebie regulamin? miło, niezły burdelik tu macie
OdpowiedzUsuńPo znajomości? Tak, znam Imloth już długo, ale ona przed oceną nie czytała mojego bloga, a więc jaka znajomość? Bo 5 z minusem? Czy to już komuś nie może się podobać czyjeś opowiadanie?
UsuńPoza tym, drogi anonimie, mógłbyś już przestać czepiać się Imloth, ewentualnie ładnie się przedstawić i porozmawiać z nami o wszystkich problemach, które masz do ocenialni?
Pozdrawiam.
Zdaję się, że używanie takich słów powszechnie uważane jest za niestosowne. Autorka zgłosiła bloga, zanim została przyjęta na staż. Tyle mam w tej kwestii do powiedzenia. Pozdrawiam serdecznie i bardzo gorąco, również pozostając anonimowym.
OdpowiedzUsuńale teraz już się znają, więc tak czy siak regulamin jednak złamany
OdpowiedzUsuńA dla mnie znajomość jest tylko wtedy, kiedy dana oceniająca czyta i komentuje bloga na bieżąco, a jednocześnie zabiera się za ocenę.
UsuńCzy gdyby ocena była dopuszczająca, szanowny anonim byłby usatysfakcjonowany i regulaminu się nie czepiał? Bo takie mam wrażenie.
Pozdrawiam,
Nie, wynik nie ma żadnego znaczenia. Po prostu jeśli stworzyłyście taki regulamin, wszyscy oceniający powinni go przestrzegać. Czy się przedstawię czy nie, to nie ma żadnego znaczeniu. I tak, nawiązując do poprzednich komentarzy, nie mam co robić, dlatego "się czepiam". Sądziłam jednak, że mam do czynienia z dojrzałymi ludźmi, którzy traktują regulamin na serio. Bo coś w końcu musi wyznaczać zasady na ocenialniach, prawda?
UsuńRaz jeszcze dziękujemy za Twoje cenne rady, Anonimie. A teraz przejdę może do rzeczy.
UsuńOcenianie "po znajomości" nie oznacza, że kiedy znam danego internautę, nie mogę ocenić jego bloga. Pewien czas temu mojego bloga oceniała Psia Gwiazda, dawno temu Kazu, który również tu oceniał - i z każdej z tych ocen jestem zadowolona, gdyż wytknięto mi krytykę i potraktowano jak każdego innego. Tu chodzi o obiektywność; o to, by ocena była taka sama w wypadku każdego, nie o to, czy ja znam autora czy nie.
A o tym, że Shauu_ zgłaszała się już dawno, chyba wspominać nie muszę? Nie wystawię jej odmowy dlatego, że dołączyła do załogi.
Źle zinterpretowałaś regulamin i nazwałaś naszą ocenialnię burdelem, łamiąc tym samym jednen z jego punktów (zapraszam do zajrzenia). Proszę więc uprzejmie, przemyśl dwa razy, nim zaczniesz obrażać innych.
A pozostałych gości Ery i oceniających proszę o nie kontynuowanie tematu, bo wszystko tu wyjaśniłam.
Nazwałam ocenialnię burdelikiem, racja, nie powinnam używać wulgaryzmów i na swoje usprawiedliwienie nic nie mam. Zauważ jednak, że wcześniej, kiedy mówiłam, że nie oceniasz, a powinnaś - regulamin wszakże dotyczy wszystkich, czyż nie? - potraktowałaś mnie ironicznie i najzwyczajniej w świecie mnie zbyłaś. Rozumiem, że każdy ma swoje życie, jednak, dla jasności powtórzę to po raz n-ty, jeśli wchodzę na ocenialnię, czytam jej regulamin i przeglądam oceny, oczekuję, że oceniajace, że szefowa, będą się do niego stosowały, bo w końcu - na boga! - same go stworzyły. Ty mnie zbyłaś, nie przyjęłaś krytyki i potraktowałaś jak gówniarę, to ja pozwoliłam sobie przekląć. Przepraszam za wulgaryzm, ale, ty też nie jesteś bez winy - jako szefowa ocenialni powinnaś odnosić się większym szacunkiem do czytelników. To czy podpisuję się jakimś tam imieniem czy nie, nie ma żadnego znaczenia. Jesteście ocenialnią - oceniacie blogi innych, a jednak same, mam wrażenie, krytyki nie potraficie przyjąć. Więcej dystansu i pokory dziewczyny, przyda się na przyszłość.
UsuńSzczerze mówiąc, nie jestem specjalnie zainteresowana tą dyskusją. Zgadzam się, masz prawo do wyrażania swojego zdania, w końcu żyjemy w wolnym kraju. Odnosząc się jednak do dwóch ostatnich zdań: proszę, nie uogólniaj. Każdemu zdarza się tak czy inaczej zareagować, nie zawsze tak samo.
UsuńŚcielę się,
Psia Gwiazda.